Kochani!
Tygodnik TIME uznał mnie za człowieka roku!
W środku wywiad ze mną z okazji czwartej rocznicy prowadzenia bloga, którego przedruk prezentuję Wam poniżej.
Miłej lektury!
![]()
Tygodnik TIME uznał mnie za człowieka roku!
W środku wywiad ze mną z okazji czwartej rocznicy prowadzenia bloga, którego przedruk prezentuję Wam poniżej.
Miłej lektury!

![]() |
Advert |
Sławna polska blogerka opisująca życie na Wyspach Szczęśliwych świętuje dziś cztery lata blogowania.
Z tej okazji TIME Magzine przeprowadził z nią wywiad, zapraszając do rozmowy celbrytów wirtualnego świata.
Czy zaskoczył cię tytuł Człowieka Roku nadany ci przez TIME MAGAZINE?
Ciężko pracowałam na zbudowanie swojej marki, oraz na to by opisywane przeze mnie kejsy były lajkowane, a także by kontent mojego bloga przyciągnął jak najwięcej followersów i był szerowany we wszystkich mediach społecznościowych, więc cieszę się, że wreszcie to doceniliście.
Dlaczego świętujesz czwarte urodziny bloga?
Blogowanie to sztuka ulotna. Trzeba zatem świętować każdą rocznicę pisania, albowiem znikanie blogów z powierzchni blogosfery jest tak powszechne, że nie wiadomo czy nawet tak poczytnemu blogerowi jak (skromnie mówiąc) ja, starczy weny by pisać przez kolejny rok.
W takim razie oddajmy głos innym sławom internetu, które wykorzystały tę niebywałą okazję, aby zadać ci pytania, które pozwolą twoim czytelnikom poznać najskrytsze zakamarki duszy Fidrygauki.
Zacznijmy od z pozoru przyziemnego, ale jakże egzystencjalnego w swej naturze pytania Bebeluszka.
Tesco, Asda czy Waitrose? - w ramach: zdradź mi gdzie kupujesz swój chleb tostowy a powiem ci jakim człowiekiem jesteś :) A może wcale nie tostowy, a cegły z pełnego przemiału zdobywane spod lady na kartki i za ciężką mamonę?
Chleba tostowego generalnie nie tykam, choć okazjonalnie zdarza mi się kupić zestaw watolinowych kwadratów, gdy polska piekarnia jest zamknięta. Niestety piekarnia owa, która piecze wytwornie (za mamonę dość rozsądną), jest zupełnie niedostosowana do polskiego rynku emigracyjnego - zamykając swe podwoje przed 17-tą, nie produkując w soboty i niedziele oraz wypiekając ilości tak niewielkie, że czasami już przed 15-tą półki świecą pustkami.
Jeszcze nie udało mi się zaobserwować, jak długo ich wypieki utrzymują świeżość, albowiem zakupione bochny znikają na długo przed ukończeniem eksperymentu.
Wtedy korzystam, a jakże, z uprzejmości Polish Shops 'U Bożenki', nabywając drogą kupna wypieki skrojone. Lidlem, jako żywo, też nie gardzę. W ogóle spożycie chleba w naszym domu to niebagatelna sprawa. Jakiś czas temu zamarzył mi się fajny chlebak. Wyśledziłam go w internecie, zamówiłam płacąc bajońską sumę, ale długo się nim nie nacieszyłam, gdyż ... objętościowo nie spełnia on swojej funkcji (rechot).
Najczęściej chleb kupuję jednak w Morrison's lub Sainsbury's. Asda i Tesco są w moim rejonie wyjątkowo marne, a na Waitrose'a jesteśmy zbyt mało 'posh' (śmiech).
Dla porządku dodam, że mój ulubiony to ten z ziarnami dyni i żurawiną. Mam nadzieję, że to czyni mnie lepszym człowiekiem :)
Chleb dla ciała, a co syci naszą duszę? - pyta Agata, odświeżając swoje wspomnienia o angielskiej życzliwości.
Byłam w Anglii przez 2 tygodnie na wakacjach i w życiu nie zagadało do mnie tylu ludzi co wtedy. Wystarczyło, że idąc z mapą rozglądałam się niepewnie a już ktoś pytał czy może pomóc. Zagadywali też w innych okolicznościach. Jakie są Twoje odczucia - czy Anglicy zawsze tacy życzliwi czy miałam szczęście?
O Anglikach można powiedzieć wiele: że są powierzchowni w kontaktach, bywają zarozumiali, snobistyczni czy manifestują tę swoją imperialistyczną mentalność, ale faktycznie (oprócz innych zalet, którym im nie brakuje) są bardzo uprzejmi i pomocni.
A oto anegdotka idealnie obrazująca tę cechę:
Nigdy nie zapomnę pana, który (wiele lat temu, kiedy z dość kiepskim angielskim przyjeżdżałam zbierać angielskie truskawki) nie dość, że zauważywszy moje przerażenie ceną biletu z Lancaster to Yorku wynalazł mi połączenie dwa razy tańsze, choć z trzema przesiadkami - za co mnie barrrrrrdzo przepraszał, to jeszcze zapisał mi wszystkie etapy podróży na kartce wraz z godzinami i numerami peronów. Nie byłoby to aż tak dziwne, gdyby nie fakt, że ponieważ moje usilne próby zrozumienia go nie działały, pan zawołał zmiennika, zamknął okienko i wyszedł z pomieszczenia dla kasjerów, by bez blokowania innych podróżnych, szeroko otwierając usta i wymawiając hiperpoprawnie, wyjaśnić mi na spokojnie wszelkie tajniki dojazdu to tego uroczego miasteczka.
Całkiem niedawno zaś moja znajoma, która dopiero co przeprowadziła się do UK wyprowadzała za drobną opłatą psa. Rzecz działa się w nieznanym nam bliżej parku, z dala od mojego domu. Rozkoszowałyśmy się piękną pogodą i piknikiem na trawie, gdy nagle z krzaków wyłoniła się starsza para. Już na sam nasz widok uśmiech zagościł na ich twarzach, a gdy nas mijali, pozdrowili nas uprzejmie.
- Ty ich znasz?! - zapytała zdumiona znajoma.
- Nie! - odpowiedziałam równie zdumiona jej zdumieniem (które przecież wiele lat było i moim udziałem; na widok obcych przechodniów uśmiechających się do mnie na ulicy, rozglądałam się niepewnie na boki, zastanawiając się, czy w pobliżu jest jakiś szpital dla wariatów).
Tak więc potwierdzam z całą stanowczością. Angielski dżentelmen to nie jest (jeszcze) gatunek endemiczny. Miałaś szczęście spotkać jego przedstawicieli w ich naturalnym środowisku.
A skoro mowa o szczęściu, czas na pytanie Sekretarki Bożeny.
What makes you happy? pyta Bożena. :) Tak jej przyszło na myśl od razu, bo to chyba jej małe zboczenie. Jak sobie obserwuje ilość niezadowolenia wszędzie i nieumiejętność dostrzegania fajnych rzeczy, to tym bardziej chce takie rzeczy wiedzieć. Co uszczęśliwia Fidrygaukę?
To pytanie jest bardzo trudne. Mimo moich zapędów na naczelnego czarnowidza naszej rodziny, staram się namiętnie dostrzegać pozytywy we wszyskim, co się da, choć poziomu 'Pollyanny' w wykonaniu mojego taty prawdopodobnie nigdy w życiu nie osiągnę.
Myślę, że mogę podzielić szczęśliwość na cztery poziomy.
Szczęście chwilowe daje mi 'święty spokój', czyli stan, w którym nie muszę nikogo karmić, przewijać, pocieszać, wysłuchiwać, kiedy nie muszę rozdzielać skłóconych, opatrywać pokiereszowanych, sprzątać, gotować, składać pranie i patrzeć na otaczające mnie dowody moich mizernych kwalifikacji do bycia idealną panią domu czy Matką Polką.
Kiedy mogę siedzieć na sofie i pisać bloga (śmiech).
Szczęście codzienne, jak by to banalnie nie zabrzmiało, daje mi świadomość, że naprawdę nie jest źle. Że mam więcej niż miliony ludzi na świecie, więcej niż bym się kiedyś mogła spodziewać. Zdrowe dzieci, relatywnie bezproblemowe życie i naprawdę mnóstwo innych powodów, by być wdzięczną.
Szczęście pulsujące to z kolei takie, którą osiągam, gdy uda mi się zrealizować jakieś zadanie, jakiś projekt, najczęściej wymagający zaparcia się samej siebie i powiedzenie sobie: jeśli nie ty, to kto. Ten stan osiągam niestety rzadko. Ale zdarza się.
Szczęście uniwersalne, to takie które mam nadzieję kiedyś osiągnę ...
Co można chyba śmiało połączyć z pytaniem Inwentaryzacji Krotochwil:
Czy?
Oto moje pytanie, o dość szerokim łuku hipotetycznego zakresu możliwości odpowiedzi ;)
... na które odpowiedź brzmi: Niestety jeszcze nie (śmiech; przez łzy)
Jak widać zmagania z rzeczywistością nie należą do najłatwiejszych. Przenieśmy się zatem w krainę marzeń, jak sugeruje PandeMonia.
Stajesz się niewidzialna i niesłyszalna. Możesz przenieść się w dowolne miejsce we Wszechświecie i zrobić jedną rzecz. Gdzie wylądujesz i co zrobisz? Mówisz o przygodzie bliskim?
Udałabym się do archiwów Białego Domu i sprawdziła, czy są jakieś dowody na to, że lot na Księżyc był sfingowany. Rodzinę jak najbardziej bym poinformowała, bo ich też ten temat dręczy (śmiech perlisty).
A jeśli nie - myślę, że mogę sobie pozwolić na dwie opcje; w końcu rozmawiamy o marzeniach - to chciałabym pobyć sobie trochę w Pałacu Buckingham i popatrzeć się, jak zachowuje się królowa Elżbieta, jak jest zupełnie, zupełniuśko sama oraz czy i jak bawi się ze swoimi wnukami.
Podróże w czasie i przestrzeni fascynują wielu. Zalicza się do nich również autorka bloga Listy i[inne] brewerie - 5000lib pytając:
Dołożę swoje, chociaż już po terminie. Jeśli to problem, że dzień poślizgu się zdarzył (ale trzeba marzyć, że może się zdarzy jak to Kofta pisał) to nie odpowiadaj, Albo jeśli pytanie z puli zakazanych.
Masz nieograniczone możliwości co do poruszania się w czasie i przestrzeni. Możesz z każdą osobą jaką tylko sobie wymarzysz spędzić dwa dni, kogo i dlaczego byś wybrała? Podaj proszę minimum pięć osób i oczywiście powody. Mam nadzieję, że nie zabrzmiało podręcznikowo... :)
Ufff ... pytanie nie jest ani nielegalne, ani nie podręcznikowe, ale wymaga czasu, aby porządnie przemyśleć odpowiedź (by nie przegapić szansy na jakieś niesamowite spotkanie). Może Jerzego Grotowskiego i Terry Pratchett'a (puszcza oczko)?
Ale jeśli mam wymienić na szybko (pytanie nadeszło tuż przed oddaniem gazety do druku - przyp. Time Magazine) pięć osób, to będą to:
Adam Mickiewicz - potraktujmy go jako przedstawiciela wszystkich poetów, gdyż zawsze zastanawiało mnie jak to jest możliwe napisać tak długi utwór wierszem i do tego całkiem zgrabnie, trzymając się jednej konwencji. Nie, przysięgam, to wcale nie dlatego, że dostałam kiedyś piątkę z wypracowania o 'Panu Tadeuszu'. Naprawdę chciałabym zobaczyć jak tworzył i zadać mu pytanie, jak się te rymy rodziły w jego głowie i czy aby nie pod wpływem opium, jak sugerują niektórzy.
Jane Goodall - aby wprowadziła mnie w niesamowity świat jej szympansich rodzin. Kiedyś przez wiele wieczorów (i to nie pod rząd, ale na przestrzeni lat) zasypiałam z jej książką 'W cieniu człowieka'.
Jarosław Iwaszkiewicz, któremu zadałabym pytanie (również jako przedstawicielowi wszystkich pisarzy): W jakim stopniu treść utworów inspirowana jest własnymi przeżyciami autora, w jakim sytuacjami z życia wziętymi, a jaki procent to czysta fikcja literacka (słyszałam, że stosunek ten wynosi odpowiednio 30-30-40%).
A potem powiedziałabym mu, że uwielbiam nastrój jego opowiadań.
Leonardo da Vinci - aby poobserwować jak geniusz funkcjonuje na co dzień (dwa dni to byłoby zbyt mało na obserwacje).
Jezus z Nazaretu - chciałabym Go zobaczyć, posłuchać i zaobserwować, jak wiele z tego, co mówił, zostało na przestrzeni lat zmienione i użyte przez ludzi do ich własnych celów.
Ach! I jeszcze jak bym mogła przekroczyć limit, to chciałabym się spotkać z Robbie Williamsem, na dwa dni przed jego śmiercią, aby pogadać z nim o tym, dlaczego TACY ludzie myślą o samobójstwie. I kto wie, może by mógł jeszcze pożyć ... (w sumie, to mogłabym w tym celu poświęcić np. Mickiewicza)
W ogóle pięć, to zdecydowanie za mało. Nie wiadomo, na jaką dziedzinę i na jaki przedział czasowy postawić.
A skoro o trudnych wyborach mowa ... Wspomniałaś wcześniej 'święty spokój', pasuje tu więc idealnie pytanie Sukienki w Kropki:
Dziękuję za wywiad.
Ja również dziękuję za niebanalne pytania.
A na pińcet zakamarków mojego domu, do których chcielibyście zajrzeć będziecie musieli poczekać do piątej rocznicy.
Jako przedsmaczek mogę wam zdradzić moje ulubione miejsce na dziś:
To wiszący koszyk z kwiatami w mojej (pierwszej, a więc nieco nieudolnej) aranżacji. Marzył mi się taki na wskroś angielski koszyk od lat. I oto jest! Następny etap to już chyba tylko paszport brytyjski (oddala się w salwach śmiechu, machając ręką niczy Liza Minnelli).
Z tej okazji TIME Magzine przeprowadził z nią wywiad, zapraszając do rozmowy celbrytów wirtualnego świata.





Zacznijmy od z pozoru przyziemnego, ale jakże egzystencjalnego w swej naturze pytania Bebeluszka.
Tesco, Asda czy Waitrose? - w ramach: zdradź mi gdzie kupujesz swój chleb tostowy a powiem ci jakim człowiekiem jesteś :) A może wcale nie tostowy, a cegły z pełnego przemiału zdobywane spod lady na kartki i za ciężką mamonę?

Jeszcze nie udało mi się zaobserwować, jak długo ich wypieki utrzymują świeżość, albowiem zakupione bochny znikają na długo przed ukończeniem eksperymentu.
Wtedy korzystam, a jakże, z uprzejmości Polish Shops 'U Bożenki', nabywając drogą kupna wypieki skrojone. Lidlem, jako żywo, też nie gardzę. W ogóle spożycie chleba w naszym domu to niebagatelna sprawa. Jakiś czas temu zamarzył mi się fajny chlebak. Wyśledziłam go w internecie, zamówiłam płacąc bajońską sumę, ale długo się nim nie nacieszyłam, gdyż ... objętościowo nie spełnia on swojej funkcji (rechot).
Najczęściej chleb kupuję jednak w Morrison's lub Sainsbury's. Asda i Tesco są w moim rejonie wyjątkowo marne, a na Waitrose'a jesteśmy zbyt mało 'posh' (śmiech).
Dla porządku dodam, że mój ulubiony to ten z ziarnami dyni i żurawiną. Mam nadzieję, że to czyni mnie lepszym człowiekiem :)



A oto anegdotka idealnie obrazująca tę cechę:
Nigdy nie zapomnę pana, który (wiele lat temu, kiedy z dość kiepskim angielskim przyjeżdżałam zbierać angielskie truskawki) nie dość, że zauważywszy moje przerażenie ceną biletu z Lancaster to Yorku wynalazł mi połączenie dwa razy tańsze, choć z trzema przesiadkami - za co mnie barrrrrrdzo przepraszał, to jeszcze zapisał mi wszystkie etapy podróży na kartce wraz z godzinami i numerami peronów. Nie byłoby to aż tak dziwne, gdyby nie fakt, że ponieważ moje usilne próby zrozumienia go nie działały, pan zawołał zmiennika, zamknął okienko i wyszedł z pomieszczenia dla kasjerów, by bez blokowania innych podróżnych, szeroko otwierając usta i wymawiając hiperpoprawnie, wyjaśnić mi na spokojnie wszelkie tajniki dojazdu to tego uroczego miasteczka.
Całkiem niedawno zaś moja znajoma, która dopiero co przeprowadziła się do UK wyprowadzała za drobną opłatą psa. Rzecz działa się w nieznanym nam bliżej parku, z dala od mojego domu. Rozkoszowałyśmy się piękną pogodą i piknikiem na trawie, gdy nagle z krzaków wyłoniła się starsza para. Już na sam nasz widok uśmiech zagościł na ich twarzach, a gdy nas mijali, pozdrowili nas uprzejmie.
- Ty ich znasz?! - zapytała zdumiona znajoma.
- Nie! - odpowiedziałam równie zdumiona jej zdumieniem (które przecież wiele lat było i moim udziałem; na widok obcych przechodniów uśmiechających się do mnie na ulicy, rozglądałam się niepewnie na boki, zastanawiając się, czy w pobliżu jest jakiś szpital dla wariatów).
Tak więc potwierdzam z całą stanowczością. Angielski dżentelmen to nie jest (jeszcze) gatunek endemiczny. Miałaś szczęście spotkać jego przedstawicieli w ich naturalnym środowisku.



Myślę, że mogę podzielić szczęśliwość na cztery poziomy.
Szczęście chwilowe daje mi 'święty spokój', czyli stan, w którym nie muszę nikogo karmić, przewijać, pocieszać, wysłuchiwać, kiedy nie muszę rozdzielać skłóconych, opatrywać pokiereszowanych, sprzątać, gotować, składać pranie i patrzeć na otaczające mnie dowody moich mizernych kwalifikacji do bycia idealną panią domu czy Matką Polką.
Kiedy mogę siedzieć na sofie i pisać bloga (śmiech).
Szczęście codzienne, jak by to banalnie nie zabrzmiało, daje mi świadomość, że naprawdę nie jest źle. Że mam więcej niż miliony ludzi na świecie, więcej niż bym się kiedyś mogła spodziewać. Zdrowe dzieci, relatywnie bezproblemowe życie i naprawdę mnóstwo innych powodów, by być wdzięczną.
Szczęście pulsujące to z kolei takie, którą osiągam, gdy uda mi się zrealizować jakieś zadanie, jakiś projekt, najczęściej wymagający zaparcia się samej siebie i powiedzenie sobie: jeśli nie ty, to kto. Ten stan osiągam niestety rzadko. Ale zdarza się.
Szczęście uniwersalne, to takie które mam nadzieję kiedyś osiągnę ...


Oto moje pytanie, o dość szerokim łuku hipotetycznego zakresu możliwości odpowiedzi ;)




A jeśli nie - myślę, że mogę sobie pozwolić na dwie opcje; w końcu rozmawiamy o marzeniach - to chciałabym pobyć sobie trochę w Pałacu Buckingham i popatrzeć się, jak zachowuje się królowa Elżbieta, jak jest zupełnie, zupełniuśko sama oraz czy i jak bawi się ze swoimi wnukami.


Masz nieograniczone możliwości co do poruszania się w czasie i przestrzeni. Możesz z każdą osobą jaką tylko sobie wymarzysz spędzić dwa dni, kogo i dlaczego byś wybrała? Podaj proszę minimum pięć osób i oczywiście powody. Mam nadzieję, że nie zabrzmiało podręcznikowo... :)

Ale jeśli mam wymienić na szybko (pytanie nadeszło tuż przed oddaniem gazety do druku - przyp. Time Magazine) pięć osób, to będą to:
Adam Mickiewicz - potraktujmy go jako przedstawiciela wszystkich poetów, gdyż zawsze zastanawiało mnie jak to jest możliwe napisać tak długi utwór wierszem i do tego całkiem zgrabnie, trzymając się jednej konwencji. Nie, przysięgam, to wcale nie dlatego, że dostałam kiedyś piątkę z wypracowania o 'Panu Tadeuszu'. Naprawdę chciałabym zobaczyć jak tworzył i zadać mu pytanie, jak się te rymy rodziły w jego głowie i czy aby nie pod wpływem opium, jak sugerują niektórzy.
Jane Goodall - aby wprowadziła mnie w niesamowity świat jej szympansich rodzin. Kiedyś przez wiele wieczorów (i to nie pod rząd, ale na przestrzeni lat) zasypiałam z jej książką 'W cieniu człowieka'.
Jarosław Iwaszkiewicz, któremu zadałabym pytanie (również jako przedstawicielowi wszystkich pisarzy): W jakim stopniu treść utworów inspirowana jest własnymi przeżyciami autora, w jakim sytuacjami z życia wziętymi, a jaki procent to czysta fikcja literacka (słyszałam, że stosunek ten wynosi odpowiednio 30-30-40%).
A potem powiedziałabym mu, że uwielbiam nastrój jego opowiadań.
Leonardo da Vinci - aby poobserwować jak geniusz funkcjonuje na co dzień (dwa dni to byłoby zbyt mało na obserwacje).
Jezus z Nazaretu - chciałabym Go zobaczyć, posłuchać i zaobserwować, jak wiele z tego, co mówił, zostało na przestrzeni lat zmienione i użyte przez ludzi do ich własnych celów.

W ogóle pięć, to zdecydowanie za mało. Nie wiadomo, na jaką dziedzinę i na jaki przedział czasowy postawić.



A na pińcet zakamarków mojego domu, do których chcielibyście zajrzeć będziecie musieli poczekać do piątej rocznicy.
Jako przedsmaczek mogę wam zdradzić moje ulubione miejsce na dziś:
To wiszący koszyk z kwiatami w mojej (pierwszej, a więc nieco nieudolnej) aranżacji. Marzył mi się taki na wskroś angielski koszyk od lat. I oto jest! Następny etap to już chyba tylko paszport brytyjski (oddala się w salwach śmiechu, machając ręką niczy Liza Minnelli).
poniedziałek, 25 maja 20015
Spokój wewnętrzny jest dla mnie bardzo ważny i nie raz nie zrobiłam czegoś (lub odwrotnie, zrobiłam coś co wydawało się nierozsądne lub niepoprawne) właśnie dlatego, że cenię sobie bycie w zgodzie z samą sobą. Jeśli nie posłucham tego wewnętrznego głosu, to potem długo się z tym męczę.
Jednak przyznaje się, że płynięcie pod prąd to bardzo energochłonne zajęcie i niestety z wiekiem ulegam czasami pokusie i daję się ponieść tam, gdzie udają się inne zdechłe ryby (śmiech).
Jednak nie w sprawach zasadniczych - tu jestem jak Tewie Mleczarz, nie umiem naginać się zbyt mocno, z obawy przed złamaniem. Czy jednak tak jak on potrafiłabym wyrzec się własnego dziecka ze względu różnicę przekonań? Dziś mogę zdecydowanie powiedzieć, że na pewno nie, ale ... wiem, że w życiu możemy znaleźć się w sytuacji, które nas przerastają.
Ale z drugiej strony (że zacytuję rzeczonego) z wiekiem wydaje mi się, że chodzenie na drobne kompromisy z samym sobą to niezbędny wentyl (psychicznego) bezpieczeństwa. Czasami patrzę wstecz i myślę, że wiele sytuacji nie było warte mojego uporu, że dla 'świętego spokoju' i dobrych relacji można było sobie darować pewne komentarze czy zachowania.
Nie wiedziałam, że sporadyczność moich wpisów odebrana została jako 'niebyt'. Ale faktycznie, częstotliwość wpisów spadła ostatnio drastycznie, gdyż byłam głownie w dwóch miejscach: w pracy i w ciąży, a w pozostałym czasie odsypiałam bytność w obu (wzdycha ciężko).
Teraz mimo tzw. 'siedzenia w domu' też lekko nie jest (pisanie bloga jednym palcem przy długości moich wpisów raczej się nie sprawdza). Nie narzekam jednak - to zostawiam sobie na wrzesień, kiedy znów wpadnę w wir.
Wszystko inne typu: oswajanie angielskiej rzeczywistości, rozprawki z blogosferą, czy terapia emocjonalna to tylko dodatki (śmiechu kaskady).
Tak, gryzę się w język niejednokrotnie (jeśli nie przy każdym wpisie), bo wiem, kto czyta mojego bloga i zawsze, ZAWSZE, wśród czytelników znajdzie się osoba, o której wiem (z ich komentarzy lub prowadzonych blogów) że ma w danej dziedzinie poglądy sprzeczne z moimi, a - tak już mam - nie lubię nikomu robić przykrości.
A może oportunistycznie unikam konfrontacji?!
Tak więc pewne wpisy pozostaną na zawsze w mojej głowie.
Chyba ...
Skoro Times Magazine nagrodził mnie tytułem Człowieka Roku i przeprowadził ze mną wywiad, to osiągnęłam już poziom sławy niedostępny wielu blogerom. Myślę, że odtąd będę już tylko skupiać się na ochronie prywatności :)
A póki co, dobrze mi w mojej piaskownicy.