Quantcast
Channel: szepty w metrze
Viewing all articles
Browse latest Browse all 84

Historie Dworcowe

$
0
0
A może raczej lotniskowe?
W każdym razie okołowyjazdowe.

Z tych najbardziej spektakularnych, to chyba będzie ... przegapienie wylotu.
Przyleciałam wtedy na tydzień do Polski odwieźć dzieci i pozałatwiać parę spraw, w tym - tradycyjnie - dentystę.
Tydzień to tydzień.
Siedem dni.
Tamtego razu było to od środy do środy.
Poprosiłam mamę, żeby mnie umówiła na wtorkowe popołudnie.
Miałam już wszystko z grubsza popakowane. Chciałam jeszcze tylko zrobić drobne zakupy.
Niewielkie, albowiem leciałam wtedy (o zgrozo!) Ryanair'em, więc limit bagażu był wyśrubowany: walizka -15kg, jeden, jedyny, jedniusieńki bagaż podręczny, mierzony i ważony przez odziane w granatowo-żółte uniformy piczki-zasadniczki tuż przed wejściem na pokład, kiedy to nie było już szans na przepakowanie czegokolwiek do walizki i trzeba było wyzbywać się zbyt ciężkich przedmiotów na rzecz usłużnie podstawianego kosza*.
Siedząc z uprzejmie rozdziawioną paszczą
na fotelu u pani Małgosi planowałam zakup paru kiełbas, głównie po to, by zrobić przyjemność mojemu tacie, któremu serce się kroi na myśl o niedopakowanej walizce i przewożeniu powietrza.
 

Najpierw jednak zamierzałam się odprawić, co przykładnie, po powrocie z gabinetu wcieliłam w życie.
Ze spuchniętą szczęką zasiadłam do komputera, po to tylko, by odczytać na ekranie, że ... nie jest możliwe odprawienie się PO TERMINIE LOTU!
"No to przecież jasne! Ale dlaczego mi się wyświetla taki dziwny komuni ..."
Prawda objawiona wciąż nie chciała dotrzeć do mojej głowy.
Wyższa matematyka przegrzała mi zwoje: środa, czwartek, piątek.
O żesz cholera jasna!
Przecież środa, to już dzień ósmy!
Musiałam dostać jakiejś pomroczności jasnej lub zalewu hormonu szczęścia, gdy udało mi się znaleźć tani bilet, że wyłączyłam funkcję logicznego myślenia.
Zakodowałam sobie w głowie, że jadę na tydzień. Tyle tylko, że wydłużyłam sobie ten tydzień o jeden dzień, a następnie - w zupełnej beztrosce - powieliłam ten błąd w rozmowie z moją mamą i konsekwentnie kierowałam się przeświadczeniem, że wyjeżdżam dzień po wizycie u dentysty.
Phiiiii, kto by tym sprawdzał jakieś tam daty.

Innym bezmyślnym posunięciem (choć tu doktor Freud już mógłby ostro polemizować), było zamówienie biletu dla teściowej i podanie ... JEJ panieńskiego nazwiska :)
Jako że światopoglądowo jesteśmy od siebie bardzo różne (a i nić przyjaźni, ba, sympatii -
mimo wielu wysiłków z mojej strony -  się między nami nie wysnuła), chyba podświadomie wyparłam się noszenia wspólnego nazwiska.
Na szczęście świadoma część mojego 'ja' zareagowała dość szybko i miła pani z Wizzair zgodziła się 'przebukować'ów nieszczęsny bilet bez dodatkowych opłat.




Po drodze (dosłownie i w przenośni) były jeszcze różnego rodzaju przygody w stylu pędu do samolotu z parolatkiem, dziewięciomiesięcznym niemowlakiem i siedmiomiesięcznym brzuchem na skutek nieprzyjechania pociągu, który był jedną z wielu nitek naszej podróży na lotnisko i swoją nieobecnością zaburzył misternie dopracowaną sieć połączeń.
Pęd (w zimowym rynsztunku, dodam),
po którym nastąpiła tryumfalna parada w roli ostatnich pasażerów zadekowanych na pokładzie, moszczenie się z rozdartymi dziećmi w jedynych wolnych siedzeniach, z bagażami podręcznymi umieszczonymi - z powodu braku miejsca w lukach - pod nogami (marzenie każdej kobiety w zaawansowanej ciąży)czując na sobie wzrok i oddech całej zdegustowanej braci pasażerskiej.





A także wyprawa z nieco większym planktonem na oddalone o dwie godziny jazdy lotnisko, po to tylko, by się dowiedzieć, że z powodu awarii najbliższy samolot będzie podstawiony za ... osiem godzin, decyzja o powrocie do domu pociągiem (gdzie możliwość opanowania towarzystwa była dużo większa niż na zawalonym pędzącymi pasażerami lotnisku) i ponowna wyprawa z powrotem po czterech godzinach snu.


Było gubienie bagażu i połamanie wózka przez linie lotnicze.
Nieprzewidziane roboty drogowe na autostradzie więżące nas w poruszającym się z prędkością pięciu mil na godzinę sznurze samochodów, bez możliwości odwrotu czy zmiany trasy.


Psucie się drukarki tuż przed rozpoczęciem drukowania kart pokładowych, owocujące nocną wyprawą do odległych, londyńskich kafejek internetowych (jedynego znanego nam wówczas miejsca, które mogło być otwarte po północy**).
Wchodzenie bramkami priorytetowymi (dla rodziców z małymi dziećmi), po to tylko, by wylądować w autobusie dowożącym jako pierwsi, co oznaczało ... najdłuższy czas oczekiwania do momentu zapełnienia się miejsc oraz gramolenie się z niego na szarym końcu, za wściekłym tłumem polującym na schowki bagażowe i miejsca przy oknach.
Były popsute windy, schody ruchome i taśmy bagażowe.
Były źle podane informacje, bieganie po lotniskach w celu skompletowania bagażu, zmiany bramek wylotowych i godzin wylotu.
Były setki minut przestanych w kolejkach do odprawy.
Setki póz, w które potrafiły wywinąć się moje dzieci w napadach wynikającego ze zmęczenia szału.
Setki decybeli wyprodukowanych wprost do uszu wku***nych współpasażerów.
I setki zmarnowanych na dojazdy godzin, psujących nieco czar wakacji.


"I sam rozumiesz, Skarbie - kończę tę imponującą wyliczankę - że to się wszystko we mnie kumuluje. Na myśl o tych wszystkich potencjalnych utrudnieniach w podróży (o jakichś tam bzdetach jak chociażby przewijanie zbuntowanego dwulatka w samolocie tanich linii lotniczych, nie wspominając) odechciewa mi się gdziekolwiek ruszać.
Boże, jak ja nienawidzę JEŹDZIĆ na wakacje.

Mam stres. No mam stres!
"


Byliśmy w połowie drogi na lotnisko w Luton.
Piąta rano.
Za nim ciężki dzień w pracy i ledwie parę godzin snu.
Za mną nieprzespana noc (nigdy się nie kładę przed wyjazdem; nie że reisefieber jakieś czy coś - po prostu nagle mi się przypomina milion rzeczy, które warto by zrobić właśnie tej, a nie innej nocy i nie wracać już do nich po powrocie, jak na przykład generalne porządki w garderobie lub dogłębne odkurzanie zakamarków w sypialni :)).
I dyskomfort, bo zapomniałam w pośpiechu wziąć swój ulubiony szalik (a szaliki noszę przez cały rok; bez szalika czuję się mocno roznegliżowana :))

A do tego on mnie nie słucha i nie utula w bólu.
Odstawi mnie uprzejmie na lotnisko i zostawi z czwórką dzieci, trzydziestokilogramową walizką, równie ciężkim bagażem podręcznym z rocznymi zapasami jedzenia, wózkiem i ... złymi wspomnieniami.



"Nie słuchasz mnie?" - stwierdzam raczej niż pytam.
"Słucham cię, ale wiesz ... zapaliła mi się lampka oleju.
Czerwona.
Muszę się zatrzymać."
 






 
Po dwudziestu siedmiu minutach panicznego oczekiwania na taksówkę, uboższa o dziesięć obgryzionych paznokci, litr potu i 65 funtów*** machałam jedną wolną ręką (drugą przytrzymując wijącą się Najmłodszą), zostawiając w oddali buchający czerwonością silnik, kałużę płynu z pękniętej chłodnicy i mojego stoicko niewzruszonego męża.

Jeśli spojrzeć na to z pozytywnej strony (Co tam jakaś wyimaginowana kumulacja stresu!), to pomyślcie sobie, ile kasy zaoszczędziliśmy zdążając - ledwie bo ledwie, ale jednak - na opłacony już samolot :)

O stresie,który bym przeżyła w podobnej sytuacji będąc kierowcą i jedynym dorosłym członkiem załogi(co będzie miało miejsce w drodze powrotnej) nawet nie wspominam. Pewnie bym nawet nie zauważyła tej nieszczęsnej czerwonej lampki i grzała dalej, aż do wybuchu ...

No i moje dzieci po raz pierwszy przejechały się prawdziwą angielską czarną taksówką.

 

Niniejszym ... urlop uważam za rozpoczęty!




piątek, 12 sierpnia 2016


______________________________________________________________



* Żeby sprawiedliwości stało się zadość, dodam, że poniekąd rozumiem bezapelacyjną bezwzględność stewardes w obliczu ... polskiej 'kombinatoryki' stosowanej i ułańskiej fantazji, tudzież nieumiejętności liczenia do dwóch.


** Nie pytajcie, co mną powodowało, że przy możliwości odprawy DWA TYGODNIE przed datą podróży zdecydowałam się na wydruk kart pokładowych w nocy, parę godzin przed odlotem.

*** Z perspektywą wydania kolejnych pięciuset na - jak się okazało - wymianę całego układu chłodniczego. Ot taki optymistyczny wakacyjny akcent.

Viewing all articles
Browse latest Browse all 84

Trending Articles


Sprawdź z którą postacią z anime dzielisz urodziny


MDM - Muzyka Dla Miasta (2009)


Częstotliwość 3.722MHz


POSZUKIWANY TOMASZ SKOWRON-ANGLIA


Ciasto 3 Bit


Kasowanie inspekcji Hyundai ix35


Steel Division 2 SPOLSZCZENIE


SZCZOTKOWANIE TWARZY NA SUCHO


Potrzebuje schemat budowy silnika YX140


Musierowicz Małgorzata - Kwiat kalafiora [audiobook PL]