Quantcast
Channel: szepty w metrze
Viewing all articles
Browse latest Browse all 84

Ile można przytyć w jeden dzień?

$
0
0
To zależy.
Oczywiście od tego, ile ... się nazbierało truskawek :)


W tym roku przyjechaliśmy już na ostatni dzwonek ... tej odmiany i trzeba było trochę ponurkować w krzaczkach.
*****

W Anglii wszystko jest umiarkowane.
Umiarkowany klimat, umiarkowane wzniesienia terenu (Ben Nevis, najwyższy szczyt, te głupie 1344 m.n.p.m.), mdłe potrawy, nieciekawej urody kobiety i wszechobecna powściągliwość*.

Ale nie dajcie się zwieść!
Jak by dobrze rozbebeszyć angielską (celowo nie piszę o brytyjskiej) tkankę, to się okazuje, że od szaleństwa i ekstrawagancji aż się tam roi.
Wystarczy wpisać w Google 'British eccentrics' by zalała nas fala artykułów o osobliwościach wszelakich, rozsianych na całej rozpiętości osi czasu.
Ot chociażby taki baron Rothschild, który powoził kolaską zaprzężoną w zebry, lub zwierzolub hrabia Egerton, głoszący wyższość psich manier nad zachowaniem angielskich dżentelmenów. Nie dziwne więc, że jadał obiady w towarzystwie tych pierwszych, przy olbrzymim stole zastawionym dla dwunastu psich 'dżenteldogów' z serwetkami u szyi. Każdy pies miał swoją srebrną zastawę oraz ... osobistego służącego.


 Lord Rothschild (co po angielsku wcale nie czyta się 'rotszild', ale 'rofsczajld' :))

Potem było już tylko lepiej.
Opiumowe szaleństwa prerafaelitów, dekadentyzm zakrapiany absyntem, aż wreszcie narkotykowe szaleństwa współczesnych 'elit' artystycznych (z ruchem hippisowskim i 'punk' na czele) prowokowały wszelkie możliwe odstępstwa od szeroko pojętej normy (odzieżowej, światopoglądowej i seksualnej), przeciągając strunę do granic możliwości, trudnych do pojęcia i zaakceptowania przez statystycznych państwa Smith.



Ekscentryzm ów, choć mocno ugruntowany, ba rozciągający swe macki na inne kraje, inspirujący, krzewiący swe ziarno zgorszenia, rzucający wyzwania i prowokujący, był zawsze (jak chyba wszędzie na świecie) ukryty pod warstwą codzienności. Upchany w Soho i innych dzielnicach rozpusty, rozkwitający pod osłoną nocy, chowający się w spelunkach, nocnych klubach.
Na zewnątrz było mdło, grzecznie i zgodnie z etykietą.

Co nie znaczy, że oburzone paniusie nie podglądały zza muślinowych firanek przetaczających się po ulicach miłośników szokowania.
Dzisiaj za firankę robią reportaże BBC o wyspiarskich ekscentrykach, dziwakach i ikonach bohemy.
Obejrzałam parę z wypiekami na polikach, po to tylko, żeby się miejscami mocno zniesmaczyć i utwierdzić się w przekonaniu, które od dawna miałam - żem filister, mieszczka, przewidywalna do bólu szara eminencja egzystencja.
Ale szat rwać nie będę :)




Zresztą jakiś tam gen szaleństwa chyba się gdzieś we mnie powiela, bo kto normalny zaplątałby we wpis o wycieczce na farmę dywagacje na temat angielskiej bohemy?!
Muszę chyba zrobić sobie test na 'bohemowość' :)



A więc o czym to ja miałam?
O truskawkach!

I o tyciu.
Bo przytyć w jeden dzień można sporo.
Albowiem jak się WRESZCIE trafi i na dobrą pogodę i na dojrzałe truskawki w umiarkowanej (acz nie tak błogiej jak w Polsce, w środku truskawkowego wysypu) cenie, dodatkowo naprawdę smakujące i wyglądające JAK TRUSKAWKI (a nie jak wytwór laboratorium), to nie ma bata! Trzeba jeść, ile wlezie.



Bo wiadomo, że w Umiarkowanej Anglii szaleństwa trwają krótko.
Jak pada śnieg, to przez jeden dzień. Jak jest ładna pogoda i dojrzewają truskawki, to niemożliwe, by ta koordynacja trwała wiecznie.

Owocowa bohema szokuje swoją ekstrawagancją lapidarnie.

Później już tylko burżuazyjne namiastki :)



Wybraliśmy się wczoraj, jak co roku, na pick-your-own farm, by zostawić tam trochę nadmiaru energii oraz gotówki (bez nadmiaru).
Farma, jak farma, można by rzec.
We mnie jednak takie miejsca zawsze budzą zapędy ogrodniczo-agroturystyczne. 



Nie żebym od razu miała rzucać wszystko i zakładać gumofilce.
Miastowa paniusia nie da się tak łatwo uziemić wiejskiej dziołsze.

Lecz ta przestrzeń, ten wiatr we włosach i sielskość nastrajają mnie tak optymistycznie, że jestem w stanie zachwycać się nawet regularnością przekwitłych rzędów goździków. Bób, który na co dzień odstrasza mnie swoją goryczką też może być wdzięcznym obiektem.
A groszek?

Poezja bambusowych wigwamów od razu przenosi mnie do niechcicowego Serbinowa. Nie chińską trawą, rzecz jasna, ale radością z każdego plonu i zachwytem, że rośnie, owocuje, kwitnie, obradza i obfituje.
Może i mogłabym być dobrą żoną dla Bogumiła?
Eh, chyba nie.
Bo co i rusz budzi się we mnie Barbara, opindalająca swoich Tomaszków, rzucających się malinami i skubiących niedojrzałe owoce leszczyny.
Jedynie 'Agniesia', poczciwina, śpi w wózku ululana świeżością powietrza, opita mlekiem o smaku truskawek.



Nasycony pełnymi wiaderkami truskaw zapał zbieraczy transformuje się w chęć skakania po słomianych balach.
Nie miałabym nic przeciwko temu, gdyby nie fakt, że moje pociechy średnią wieku (i wzrostu) zahaczające już o szkołę ponadpodstawową przejmują niepodważalną dominację nad belami i wypłaszają paroletni narybek.
Rozglądam się niepewnie, czy nie szykuje się żaden atak ze strony rozjuszonych Angielek.
Ale nie.
Błogostan pogodowo-truskawkowy nastraja wszystkich pokojowo.
Młodsza młodzież zamienia fascynację słomianą na fascynację lodową, a ja mogę porozkoszować się kawą.




 Jak widać w tle, parę angielskich niedobitków próbuje negocjować z moją bandą prawo dostępu do słomianej 'extravaganzy' :)


Na koniec, tradycyjnie, udaję się do lokalnego sklepiku pozachwycać się roślinnością, która dziwnym trafem ładnie wygląda tylko w centrach ogrodniczych, tracąc swoją magiczną moc wraz z przeniesieniem na grunt mojego ogródka.
 
 Niebieskie hortensje nie lubią mnie wprost proporcjonalnie do mojego nad nimi zachwytu  :(

 Wiszące koszyki śmieją mi się w nos, drażniąc obfitością kwiecia.

  Pomarańczowe begonie w zestawie z obłędnie pożyłkowanymi liśćmi
  
 Petunie w sukni z bluszczyka kurdybanka

A co najlepiej koi roztrzęsione nerwy dupowatej ogrodniczki?
Wiadomo - jedzenie! :)
Porzucamy więc uwodzicielskie podwoje farmianego sklepu
wraz z jego kwietnymi przyległościami (zabierając ze sobą tylko kalafior, trzy tuziny jajek, dwa wory siana dla królików i oczywiście ... botwinkę :)) i udajemy się do domu na konsumpcję.

Potem to już tylko świeże (jeszcze tylko przez następny dzień, co tylko potwierdza ich naturalność) truskawki przeplatane ryżem z truskawkami i śmietaną, popijane koktajlem truskawkowym i przegryzione lodami truskawkowo-malinowymi autorstwa (i pomysłu, hmmm, chyba tym razem nie aż tak bardzo trafionego, bo z dodatkiem niecnie przemyconej esencji cytrynowej :)) mojego B.
A na poprawiny - makaron z duszonymi truskawkami i malinami ...

 
 
 Lody autorstwa mojego B. wraz z inwencją własną w dziedzinie patyczków (połamanych szpikulców do szaszłyków :)))


Tak, wiem jak to wygląda. Nie musicie nic mówić :)
Ale za to jak smakuje!
Niestety tylko mnie i mojemu mężowi. Dla moich dzieci to zdecydowanie nie jest 'kultowy smak' :(


Ile można przytyć w jeden dzień?
Duuuużo.

Szczególnie, że po tych wszystkich słodkościach chce się człowiekowi solidnych rozmiarów buły z kiełbachą myśliwską, lub kanapki z pasztetem Ździcha z ogórkiem konserwowym po kaszubsku. :)











środa, 30 lipca 2015
________________________________________________



*te kulinarne 'mdłości' czy inne braki w urodzie, to też stereotypy :)

Viewing all articles
Browse latest Browse all 84