Ostatnio jakoś mało u mnie o tym podtytułowym oswajaniu angielskiej rzeczywistości.
Osobiście się jakoś zrobiło.
Manifestacyjno-deklaracyjnie.
Refleksyjnie i rozprawkowo.
Chwilowo tak będzie, bo ten blog taki mój terapeutyczny raptularz.
Nie żadne tam 'lifestylowe' badziewie, gdzie Wielka Blogerka z Przerośniętym Ego oznajmia światu prawdy objawione.
Raczej miejsce, gdzie więcej wątpliwości, niż gotowych recept.
Ale z drzwiami otwartymi na ciekawe dyskusje co bardzo, bardzo sobie cenę i za co Was niezmiernie lubię :)
Postanowiłam (w konsekwencji moich okołojęzykowych rozważań) pozbierać w jednym miejscu wszystkie zabawne powiedzonka moich dzieci. A właściwie te najśmieszniejsze, najbardziej kreatywne.
Kiedy nie pracowałam, zapisywałam je dość regularnie (niestety sporo się zgubiło gdzieś w zakamarkach starego komputera).
Teraz wrzucam coś od czasu do czasu na facebooka, ale wiem, że niewiele ludzi tam zagląda.
A poza tym tam wszystko znika w zalewie zdjęć, wirali i statusów.
Część z nich będzie niektórym z Was znana.
Innym być może wyda się to nudne, tym bardziej, że niektóre powiedzonka są śmieszne tylko w danym kontekście, ale chcę mieć je pozbierane w jednym miejscu, więc z góry przepraszam :)
***Słowotwórstwo
Łączenie zasad gramatycznych i semantycznych obu języków owocują pięknymi tworami, które czasami wchodzą na stałe w nasz domowy kanon powiedzonek.
Tak było z 'fridizami', czyli filmami trójwymiarowymi, które po angielsku nazywają się 3D (przybliżona wymowa: fri-di). A że dziecię oglądało filmów dwa, musiało więc użyć liczby mnogiej. Dodało więc angielskie 's' i jakby tego było mało, polskie 'y' (film-filmy) i tak powstały fri-di-z-y ('s' się udźwięczniło).
Najświeższy i jeden najpiękniejszych przykładów, jak uroczo może się mieszać gramatyka polska z angielską, to natomiast 'dziureczki'.
Otóż, w naszym domu mówimy często o znajomych rodzinach nazywając od od imienia ojca (takie patrialchalne nawyki :)). Czyli np. W niedzielę idziemy do Tymonów.
Czasami używamy też nazwiska, ale zamiast powiedzić jak pan Bóg przykazał: "Przychodzą dziś do nas Mazurowie czy Perliccy", mówimy 'Mazury' czy 'Perliczki' :).
I ostatnio moje dziewczę stworzyło - w oparciu o tę 'lokalną' zasadę - słowo 'dziureczki', czyli ... dzieci Jurka.
Córka Jurka (wymawianego przez Anglików jako 'Dżiurek') zaprosiła moją małą na urodziny, o czym mnie ta z radością poinformowała w drodze ze szkoły:
Przecież to logiczne! Nie?
Takie przykłady można mnożyć.
Spędzanie pieniędzy, traktowanie się, czy inwizybalne przedmioty.
Właściwie nie ma dnia bez nowych słowotwórczych wybryków.
Miejsca na serwerze by zabrakło, by to wszystko opisać.
Coś dzwoni, ale nie wiadomo w którym kościele
Czyli słowka w poprawnej formie zaryły się gdzieś tam w płatach czołowych, ale użycie minęło się trochę z oryginalnym przeznaczeniem.
Moje dzieci generalnie jedzą wszystko i z apetytem.
Przechodziłam jednak etap, że pierworodnemu jedzenie obrzydło, a każdy pretekst był dobry, żeby się wykręcić od konsumpcji.
Z tego okresu pochodzą dwa poniższe dialogi:
[Przed spaniem. Czterolatek ogląda bajkę. Zgadzam się, by obejrzał jeszcze jedną, bo mam trochę więcej czasu, by wykąpać młodszą młodzież].
'Zrobić komuś dzień'*, czyli Moi Mali Tłumacze
Kolejne cudne manowce, na które można całkiem łatwo zejść, to tzw. kalki językowe, czyli dosłowne tłumaczenie z angielskiego na polski (lub tłumaczenie nieadekwatne w danym kontekście), co nie zawsze przynosi pożądane efekty, ale często ... poprawia humor słuchaczom.
Oto niektóre z nich:
Tło sytuacyjne: sezon na zimne wiatry, pooblizywane usta i popękane wargi rozpoczęty. Dziewczę dostało więc wazelinkę o zapachu truskawek do smarowania. Rozkoszuje się jej zapachem, podtykając pod nos też i mi, ze słowami:
Mam nadzieję, że nie korzysta z niej kilka razy dziennie, bo przyjdzie zbankrutować przez rachunki za wodę i gaz.
Polska język, trudna język
[w czasie zabawy w zadawanie śmiesznych pytań; mama już odpowiedziała i teraz jest jej kolej, by zadać pytanie Najmłodszej, ale coś odciągnęło jej uwagę]
[w czasie rozgrywek planszowych]
Także w kwestii wymowy :)
Potyczki z gramatyką
Na tym poletku, o dziwo, aż tak wiele przekrętów nie ma.
Jakieś tam mało istotne odpowiadanie za pomocą słówek posiłkowych w stylu: Nie, ja nie! (No, I do not) zamiast pięknego, staropolskiego i jakże prostego w swojej wymowie 'Nie'.
Rjebjata twardo trzyma się też zasady pojedynczego przeczenia grożąc mi od czasu do czasu: Nie będę jeść, dopóki zrobisz mi kakao!
Tylko czasami jedzą talerze ("Mamo, to jest talerz którego będę jeść z.":))
Dialogi na cztery nogi
Jest jeszcze cała masa dialogów, całkiem poprawnych stylistycznie, ale o zabarwieniu mocno kabaretowym.
Voilà:
Potrzebuję poranną dawkę poczucia czegoś miękkiego i delikatnego.
Wołam więc dziecię, przytulam mocno, całuję, mówię, że kocham, a ona na to krzyczy:
♥♥♥
[w samochodzie, w drodze powrotnej skądśtam]
[Kurtyna]
To zmęczenie ogarnia mnie nie tylko w efekcie licznych pytań, ale też na myśl o produkowanych codzienni łamańcach językowych moich dzieci.
Czasami z nimi walczę, choc coraz częściej po prostu wrzucam na luz.
Tym bardziej, że wszędzie się czai dywersja :)
A Jezus?
W czasie ostatnich świąt Najmłodszą żywo zajmowała kwestia, czy Jezus chodził do szkoły, jak był na podłodze.
Na ziemi, znaczy się :)
_______________________________________________________________
* You've made my day - Sprawiłeś mi radość! lub Oddałeś mi wspaniałą przysługę. (dosłownie: Zrobiłeś mój dzień :)))
Osobiście się jakoś zrobiło.
Manifestacyjno-deklaracyjnie.
Refleksyjnie i rozprawkowo.
Chwilowo tak będzie, bo ten blog taki mój terapeutyczny raptularz.
Nie żadne tam 'lifestylowe' badziewie, gdzie Wielka Blogerka z Przerośniętym Ego oznajmia światu prawdy objawione.
Raczej miejsce, gdzie więcej wątpliwości, niż gotowych recept.
Ale z drzwiami otwartymi na ciekawe dyskusje co bardzo, bardzo sobie cenę i za co Was niezmiernie lubię :)
***
Postanowiłam (w konsekwencji moich okołojęzykowych rozważań) pozbierać w jednym miejscu wszystkie zabawne powiedzonka moich dzieci. A właściwie te najśmieszniejsze, najbardziej kreatywne.
Kiedy nie pracowałam, zapisywałam je dość regularnie (niestety sporo się zgubiło gdzieś w zakamarkach starego komputera).
Teraz wrzucam coś od czasu do czasu na facebooka, ale wiem, że niewiele ludzi tam zagląda.
A poza tym tam wszystko znika w zalewie zdjęć, wirali i statusów.
Część z nich będzie niektórym z Was znana.
Innym być może wyda się to nudne, tym bardziej, że niektóre powiedzonka są śmieszne tylko w danym kontekście, ale chcę mieć je pozbierane w jednym miejscu, więc z góry przepraszam :)
***
Łączenie zasad gramatycznych i semantycznych obu języków owocują pięknymi tworami, które czasami wchodzą na stałe w nasz domowy kanon powiedzonek.
Tak było z 'fridizami', czyli filmami trójwymiarowymi, które po angielsku nazywają się 3D (przybliżona wymowa: fri-di). A że dziecię oglądało filmów dwa, musiało więc użyć liczby mnogiej. Dodało więc angielskie 's' i jakby tego było mało, polskie 'y' (film-filmy) i tak powstały fri-di-z-y ('s' się udźwięczniło).
Najświeższy i jeden najpiękniejszych przykładów, jak uroczo może się mieszać gramatyka polska z angielską, to natomiast 'dziureczki'.
Otóż, w naszym domu mówimy często o znajomych rodzinach nazywając od od imienia ojca (takie patrialchalne nawyki :)). Czyli np. W niedzielę idziemy do Tymonów.
Czasami używamy też nazwiska, ale zamiast powiedzić jak pan Bóg przykazał: "Przychodzą dziś do nas Mazurowie czy Perliccy", mówimy 'Mazury' czy 'Perliczki' :).
I ostatnio moje dziewczę stworzyło - w oparciu o tę 'lokalną' zasadę - słowo 'dziureczki', czyli ... dzieci Jurka.
Córka Jurka (wymawianego przez Anglików jako 'Dżiurek') zaprosiła moją małą na urodziny, o czym mnie ta z radością poinformowała w drodze ze szkoły:
- [..] no wiesz mamo, zaproszenie, na urodziny, na pizzę do Frankie & Benny's - trajkotało z przejęciem dziecię.Jeden 'Dżiurek, Dwa Dżiurki, a małe Dżiurki to Dżiureczki.
- Kto cię zaprosił? - matka włączyła mózg do rozmowy.
- No mówię ci, że 'dziureczki'!
- Jakie znowu dziureczki? - matka jako żywo nie wiedziała, o czym mowa.
- No wiesz, tak jak mówisz Tymony, czy Mazury...
- ????
- No, to oni są Sylwia i Piotrek Dziureczki! - doprecyzowało zniecierpliwione moim powolnym kojarzeniem faktów dziecię.
Przecież to logiczne! Nie?
Takie przykłady można mnożyć.
Spędzanie pieniędzy, traktowanie się, czy inwizybalne przedmioty.
Właściwie nie ma dnia bez nowych słowotwórczych wybryków.
Miejsca na serwerze by zabrakło, by to wszystko opisać.
Coś dzwoni, ale nie wiadomo w którym kościele
Czyli słowka w poprawnej formie zaryły się gdzieś tam w płatach czołowych, ale użycie minęło się trochę z oryginalnym przeznaczeniem.
Moje dzieci generalnie jedzą wszystko i z apetytem.
Przechodziłam jednak etap, że pierworodnemu jedzenie obrzydło, a każdy pretekst był dobry, żeby się wykręcić od konsumpcji.
Z tego okresu pochodzą dwa poniższe dialogi:
- Zjesz jogurt? - pyta zatroskana matka.
- Może później. Bo na razie jestem taki mniej apetyczny. - odpowiedział Młody.
♥♥♥
- Maaaamooo, muszę jeść ten soooos? - krzyczy Młody z kuchni, memłając w talerzu.
- A co? Nie smakuje ci? Przecież wcześniej taki jadłeś ze smakiem! - przeprowadza dochodzenie matka.
- Ale teraz już nie lubię wołowizny!
♥♥♥
[Przed spaniem. Czterolatek ogląda bajkę. Zgadzam się, by obejrzał jeszcze jedną, bo mam trochę więcej czasu, by wykąpać młodszą młodzież].
- Dobrze, możesz włączyć jeszcze jedne 'Domisie'.
- Oooooo! Dzięki! Jesteś szlachetna!
♥♥♥
Nie lubię rosołu.
Jedyny, jaki jestem w stanie przełknąć to taki mojego autorstwa (z przepisu mojego dziadka), gotowany na różnych rodzajach mięs, na kapuście włoskiej, przypiekanej cebulce i suszonych grzybach. Esencjonalny, aromatyczny, lekk słodkawy od tony warzyw i nietłusty.
Rozkoszuję się więc nim w święta, ale widzę, że moje dzieci coś nie bardzo.
Jedyny, jaki jestem w stanie przełknąć to taki mojego autorstwa (z przepisu mojego dziadka), gotowany na różnych rodzajach mięs, na kapuście włoskiej, przypiekanej cebulce i suszonych grzybach. Esencjonalny, aromatyczny, lekk słodkawy od tony warzyw i nietłusty.
Rozkoszuję się więc nim w święta, ale widzę, że moje dzieci coś nie bardzo.
- Nie smakuje wam?!
- Eeee, yyyy, noooo ...
- Nie smakuje wam najpyszniejszy rosół świata?!
- Ekhm, no wiesz mamo, jak by ci tu powiedzieć ...
W końcu najmłodsza próbuje ratować sytuację:Zwykłe nielubienie mojej zupy mogę jeszcze przeboleć, ale porównanie jej do zupy Z PROSZKU, to już istna profanacja!
- Trochę smakuje jak ... z pudrem?!
'Zrobić komuś dzień'*, czyli Moi Mali Tłumacze
Kolejne cudne manowce, na które można całkiem łatwo zejść, to tzw. kalki językowe, czyli dosłowne tłumaczenie z angielskiego na polski (lub tłumaczenie nieadekwatne w danym kontekście), co nie zawsze przynosi pożądane efekty, ale często ... poprawia humor słuchaczom.
Oto niektóre z nich:
Tło sytuacyjne: sezon na zimne wiatry, pooblizywane usta i popękane wargi rozpoczęty. Dziewczę dostało więc wazelinkę o zapachu truskawek do smarowania. Rozkoszuje się jej zapachem, podtykając pod nos też i mi, ze słowami:
- Mamiś, popachniołaś?Przypisy: smell (ang.) - pachnieć, śmierdzieć, wąchać; do tego ostatniego znaczenia już nie dotarła :)
- Mów do mnie po polsku, dziewczę.
- Oj, przepraszam; 'popachniłaś'
- Polski!
- Pośmierdziałaś???!!!
♥♥♥
Najstarszy nie jest już taki gadatliwy, a i z polskim zaznajmiony najlepiej. Jednak i jemu zdarzają się lapsusiki.
Pewnego marcowego dnia, po bezśniegowej zimie nieoczekiwanie spadł grad i troche go przegrzmocił, w drodze ze szkoły, co mi zrelacjonował słowami:
Mamo, wiesz że dzisiaj padały, padały, no jak to się nazywa, nooo ... graty!
Pewnego marcowego dnia, po bezśniegowej zimie nieoczekiwanie spadł grad i troche go przegrzmocił, w drodze ze szkoły, co mi zrelacjonował słowami:
Mamo, wiesz że dzisiaj padały, padały, no jak to się nazywa, nooo ... graty!
♥♥♥
"Mamo, a czy ty oglądałaś kiedyś film 'Paszcze'? :)))
♥♥♥
Wygląda na to, że moja najmłodsza uwielbia się kąpać. Szczególnie, gdy musi się zmierzyć z jakimiś obowiazkami. Wtedy nagle się jej przypomina, że musi iść do łazienki. Krzyczy wtedy do mnie z góry: "Mamo! Jestem w wannie!" - mając oczywiście na myśli bathroom, czyli łazienkę, w której też jest wanna.Mam nadzieję, że nie korzysta z niej kilka razy dziennie, bo przyjdzie zbankrutować przez rachunki za wodę i gaz.
Polska język, trudna język
[w czasie zabawy w zadawanie śmiesznych pytań; mama już odpowiedziała i teraz jest jej kolej, by zadać pytanie Najmłodszej, ale coś odciągnęło jej uwagę]
Najmłodsza: No, twoja kolej, zadaj pytanie do mnie.
Ja: Mi!
N: Jak to tobie?! Nie tobie, tylko do mnie!
J: Nie 'DO' ciebie, tylko TOBIE.
N: 'Nie "TOBIE!". Przecież ty już odpiowiadałaś na pytanie. Musisz teraz zadać pytanie 'do mnie'.
J: "Zadaj MI pytanie!"
N (mocno zniecierpliwiona): Dlaczego znowu tobie?
J: Nie mówi się zadać pytanie 'do kogoś', tylko zadać pytanie KOMUŚ. Więc ja zadaję pytanie tobie, a ty mówisz: "Zadaj mi pytanie."
J: Nie wiem, o co ci chodzi ...
[matka zadaje pytanie porzucając sny o poprawności gramatycznej córki]
[w czasie rozgrywek planszowych]
- Ok. to kto teraz wybiora grę?No powiedzcie sami, czy język polski nie jest podstępny?
- Mówi się 'wybierze'.
- Acha! No, to dobra, to teraz ty wybierzaj grę.
- Mówi się 'wybierz'.
- Acha! Ale ja nie wiem, jaką mam wybierzyć ...
Także w kwestii wymowy :)
Potyczki z gramatyką
Na tym poletku, o dziwo, aż tak wiele przekrętów nie ma.
Jakieś tam mało istotne odpowiadanie za pomocą słówek posiłkowych w stylu: Nie, ja nie! (No, I do not) zamiast pięknego, staropolskiego i jakże prostego w swojej wymowie 'Nie'.
Rjebjata twardo trzyma się też zasady pojedynczego przeczenia grożąc mi od czasu do czasu: Nie będę jeść, dopóki zrobisz mi kakao!
Tylko czasami jedzą talerze ("Mamo, to jest talerz którego będę jeść z.":))
Dialogi na cztery nogi
Jest jeszcze cała masa dialogów, całkiem poprawnych stylistycznie, ale o zabarwieniu mocno kabaretowym.
Voilà:
Potrzebuję poranną dawkę poczucia czegoś miękkiego i delikatnego.
Wołam więc dziecię, przytulam mocno, całuję, mówię, że kocham, a ona na to krzyczy:
Mamo, zabiję się!Rety! - myślę - a wydawało mi się, że i ona lubi te nasze codzienne czułości.
- Mamo, zaaaa-biii-ję się! Maaa-mooo!!! - Mała szarpie się i wyrywa.- wyjaśnia i grzeje co sił w małych nóżkach, by dokończyć arcyważne pykanie na tablecie, od którego ją tak brutalnie oderwałam.
- Co ty gadasz?! - złoszczę się, bo co jak co ale żarty o śmierci mnie niespecjalnie śmieszą
- No, zabiję się w grze!
Wniosek: Zakaz całowania w czasie grania!
[w samochodzie, w drodze powrotnej skądśtam]
Syn: Mamo, mamo, ma-mo, maaaaamoooo ...
/Matka milczy wypruta po całym dniu pytań, w nadziei, że syn się zniechęci i zamilknie./
Syn: Maaaaa-moooo!!!
Ojciec (z odsieczą): Powiedz to mi.
Syn: Tatooooo!
Ojciec: Co?
Syn: Tato, chcę coś mamie powiedzieć!
[Kurtyna]
To zmęczenie ogarnia mnie nie tylko w efekcie licznych pytań, ale też na myśl o produkowanych codzienni łamańcach językowych moich dzieci.
Czasami z nimi walczę, choc coraz częściej po prostu wrzucam na luz.
Tym bardziej, że wszędzie się czai dywersja :)
Mam tylko nadzieję, że poznawany w takim trudzie i znoju język polski nie znajdzie sobie takiego zastosowania :))
Marzia Gaggioli
A Jezus?
W czasie ostatnich świąt Najmłodszą żywo zajmowała kwestia, czy Jezus chodził do szkoły, jak był na podłodze.
Na ziemi, znaczy się :)
_______________________________________________________________
* You've made my day - Sprawiłeś mi radość! lub Oddałeś mi wspaniałą przysługę. (dosłownie: Zrobiłeś mój dzień :)))
sobota, 12 kwietnia 2014