Na pewno każdego z Was chociaż raz w życiu ogarnęła głupawka.
Internet jest pełen filmików o ludziach ryjących jak głupi do sera w czasie spotkań towarzystkich, w sytuacjach nieformalnych i podczas poważnych uroczystości, nawet w czasie składania przysięgi małżeńskiej.
Dopadło i mnie ostatnio.
Pobrykałam na koncert ...
Koncert arcyważny, przygotowywany od wielu miesięcy w znoju i trudzie.
W wielkiej sali, z przyjęciem i pompą.
Z biletami i rezerwowanymi miejscami.
Koncert szkolnych grajków.
Towarzystwo dumne i blade przytachało te swoje gitarzynki, fleciki, puzonki, klarneciki, saksofony i skrzypeczki.
Ten nerwowo przygryzał wargę, tamta wykrzywiała nóżkę, a jeszcze inna nadmiernie często poprawiała grzywkę.
W końcu pani od muzyki dała znak.
Na pierwszy rzut poszedł ośmioletni perkusista, który rąbał w bębenki i talerze przez całe trzy minuty.
- On już gra, czy tylko się rozgrzewa? - zapytał mój mąż, wprowadzając mnie w dobry humor już na początku koncertu.
Niedostrojone skrzypce i nieco pokiereszowane melodyjki wywoływały uśmiech na ustach, ale wciąż próbowałam zachować powagę.
- Melomanem nie zostanę! Nie ma szans! - mój mąż nie dawał za wygraną, doprowadzając mnie do granicy wytrzymałości.
Gdy jednak na scenę wyszły dwie małe dziewczynki i zaczęły fiukać na flecikach skoczną meksykańską melodyjkę zatytułowaną 'Little donkeys in sombreros', nie wytrzymałam.
Absurdalna wizja osiołków w kolorowych kapeluszach, okraszona fałszywymi nutkami, przebrała miarkę.
Próbowałam, naprawdę próbowałam się powstrzymać.
Niemalże schowałam głowę pod krzesło i odgryzłam sobie język.
Kątem oka widziałam, jak pani wice-dyrektor rzuca mi z lekka oburzone spojrzenia, ale ogarniająca mnie głupawka trząsła mną już na dobre.
Robiłam jednak wszystko, żeby przynajmniej robić to bezgłośnie, by nie przerwać występu przejętych flecistek.
Zacisnęłam więc szczęki i nos tak mocno, że z oczu zaczęły mi cieknąć łzy, a cały makijaż spłynął na odświętną bluzkę.
Mąż zrobił tak zdziwioną minę (nie wiedząc, czy się śmieję, czy jednak płaczę, i nie mogąc znaleźć odpowiedniego powodu dla żadnej z tych czynności), że na jej widok ogarnęła mnie kolejna fala histerycznego śmiechu (zaprawionego, a jakże, rzęsistymi łzami).
Czułam, że jeszcze chwila i para mi pójdzie uszami.
Już nie pamiętam, jakie straszne smutne historie starałam się sobie przypomnieć, żeby się w końcu uspokoić.
W przerwie podeszła do mnie starsza pani i powiedziała:
- Pani musi być mamą tej dziewczynki z flecikiem.
Widziałam, jak się pani wzruszyła, gdy mała grała.
Postanowiłam nie wyprowadzać jej z błędu ...
*****
Internet jest pełen filmików o ludziach ryjących jak głupi do sera w czasie spotkań towarzystkich, w sytuacjach nieformalnych i podczas poważnych uroczystości, nawet w czasie składania przysięgi małżeńskiej.
Dopadło i mnie ostatnio.
Pobrykałam na koncert ...
Koncert arcyważny, przygotowywany od wielu miesięcy w znoju i trudzie.
W wielkiej sali, z przyjęciem i pompą.
Z biletami i rezerwowanymi miejscami.
Koncert szkolnych grajków.
Towarzystwo dumne i blade przytachało te swoje gitarzynki, fleciki, puzonki, klarneciki, saksofony i skrzypeczki.
Ten nerwowo przygryzał wargę, tamta wykrzywiała nóżkę, a jeszcze inna nadmiernie często poprawiała grzywkę.
W końcu pani od muzyki dała znak.
Na pierwszy rzut poszedł ośmioletni perkusista, który rąbał w bębenki i talerze przez całe trzy minuty.
- On już gra, czy tylko się rozgrzewa? - zapytał mój mąż, wprowadzając mnie w dobry humor już na początku koncertu.
Niedostrojone skrzypce i nieco pokiereszowane melodyjki wywoływały uśmiech na ustach, ale wciąż próbowałam zachować powagę.
- Melomanem nie zostanę! Nie ma szans! - mój mąż nie dawał za wygraną, doprowadzając mnie do granicy wytrzymałości.
Gdy jednak na scenę wyszły dwie małe dziewczynki i zaczęły fiukać na flecikach skoczną meksykańską melodyjkę zatytułowaną 'Little donkeys in sombreros', nie wytrzymałam.
Absurdalna wizja osiołków w kolorowych kapeluszach, okraszona fałszywymi nutkami, przebrała miarkę.
Próbowałam, naprawdę próbowałam się powstrzymać.
Niemalże schowałam głowę pod krzesło i odgryzłam sobie język.
Kątem oka widziałam, jak pani wice-dyrektor rzuca mi z lekka oburzone spojrzenia, ale ogarniająca mnie głupawka trząsła mną już na dobre.
Robiłam jednak wszystko, żeby przynajmniej robić to bezgłośnie, by nie przerwać występu przejętych flecistek.
Zacisnęłam więc szczęki i nos tak mocno, że z oczu zaczęły mi cieknąć łzy, a cały makijaż spłynął na odświętną bluzkę.
Mąż zrobił tak zdziwioną minę (nie wiedząc, czy się śmieję, czy jednak płaczę, i nie mogąc znaleźć odpowiedniego powodu dla żadnej z tych czynności), że na jej widok ogarnęła mnie kolejna fala histerycznego śmiechu (zaprawionego, a jakże, rzęsistymi łzami).
Czułam, że jeszcze chwila i para mi pójdzie uszami.
Już nie pamiętam, jakie straszne smutne historie starałam się sobie przypomnieć, żeby się w końcu uspokoić.
W przerwie podeszła do mnie starsza pani i powiedziała:
- Pani musi być mamą tej dziewczynki z flecikiem.
Widziałam, jak się pani wzruszyła, gdy mała grała.
Postanowiłam nie wyprowadzać jej z błędu ...
Jak widać ktoś przede mną musiał chyba też się natknąć na tę piosenkę :)
(ilustracja z internetu)
(ilustracja z internetu)
*****
- Jakżesz to można spać pod dwoma kołdrami?! - obruszyła się kiedyś moja mocno zniesmaczona teściowa, której zaoferowałam nasze ukochane łoże małżeńskie, jako dowód najwyższego poświęcenia się, chcąc ją ugościć hojnie (a wierzcie lub nie, ale nawet moi rodzice nie dostąpili tego zaszczytu).
- My z ojcem całe życie pod jedną kołdrą! - nie przestawała mnie strofować, jakbym co najmniej dopuściła się zdrady małżeńskiej, a nie jedynie drobnej rozdzielności majątkowej, ostentacyjnie odkładając jedną z przygotowanych pierzyn na bok.
- My z ojcem całe życie pod jedną kołdrą! - nie przestawała mnie strofować, jakbym co najmniej dopuściła się zdrady małżeńskiej, a nie jedynie drobnej rozdzielności majątkowej, ostentacyjnie odkładając jedną z przygotowanych pierzyn na bok.
Nie uznałam za stosowne informować jej, iż dwie kołdry pojawiły się w naszym pożyciu w rzeczy samej na skutek jakiejś małżeńskiej kłótni (aczkolwiek nie podszytej zdradą :))), w pierwszym roku wspólnego docierania się.
W wyniku braku dodatkowego łóżka/ materaca/ możliwości ucieczki do mamy/ szans na szybki rozwód (niepotrzebne skreślić), udałam się w dzikiej furii do Ikei (którą wtedy miałam w odległości dwudziestominutowego spaceru on naszego domu) i nabyłam drogą kupna dodatkową kołdrę.
Powód kłótni wczesno-małżeńskiej okazał się na tyle błahy, że do pogodzenia doszło w ciągu następnych 24 godzin od zakupu.
Jednakże jedna noc w objęciach MYSA STRÅ czy innej MYSA RÖNN uświadomiła mi, że:
- nie marznie mi kark i szyja,
- nie muszę staczać przez sen walk o kołdrę,
W wyniku braku dodatkowego łóżka/ materaca/ możliwości ucieczki do mamy/ szans na szybki rozwód (niepotrzebne skreślić), udałam się w dzikiej furii do Ikei (którą wtedy miałam w odległości dwudziestominutowego spaceru on naszego domu) i nabyłam drogą kupna dodatkową kołdrę.
Powód kłótni wczesno-małżeńskiej okazał się na tyle błahy, że do pogodzenia doszło w ciągu następnych 24 godzin od zakupu.
Jednakże jedna noc w objęciach MYSA STRÅ czy innej MYSA RÖNN uświadomiła mi, że:
- nie marznie mi kark i szyja,
- nie muszę staczać przez sen walk o kołdrę,
- mogę spać w wybranej pozycji bez konieczności negocjacji i przekręcania się na drugi bok na komendę,
- nie muszę spać z piecem, co czyni proces termoregulacji dużo łatwiejszym.
Jak widać na powyższym przykładzie, nawet i kłótnia małżeńska może mieć swoje zalety :)
A co mnie tak na tę kołdrę naszło?
Tęsknota ...
Albowiem ostatnio jedna z naszych kołder tudzież dwa śpiowory umarły śmiercią naturalną i przeniosły się w inny wymiar (czyt. do lokalnego Recycling Center) i nie zdążyły znaleźć sobie następców przed wizytą moich rodziców, w wyniku czego musieliśmy tymczasowo wrócić pod jedną kołdrę...
A co mnie tak na tę kołdrę naszło?
Tęsknota ...
Albowiem ostatnio jedna z naszych kołder tudzież dwa śpiowory umarły śmiercią naturalną i przeniosły się w inny wymiar (czyt. do lokalnego Recycling Center) i nie zdążyły znaleźć sobie następców przed wizytą moich rodziców, w wyniku czego musieliśmy tymczasowo wrócić pod jedną kołdrę...
Matko jedyna! Co za koszmar!
Nie śpię od dwóch dni ... (nocy, dokładniej rzecz ujmując).
Nie śpię od dwóch dni ... (nocy, dokładniej rzecz ujmując).
Kołdra co prawda nie nadaje sensu mojemu życiu, ale są tacy, dla których stała się ważną częścią egzystencji. A precyzyjniej mówiąc jej puchowe 'nadzienie', .
Polecam Wam ten urokliwy filmik (lojalnie uprzedzam: scen łóżkowych nie będzie :)))
Polecam Wam ten urokliwy filmik (lojalnie uprzedzam: scen łóżkowych nie będzie :)))
*****
5-go miało się rozstrzygnąć, do kogo polecą mydełka kąpielowe.
Nie było na nie zbyt wielu amatorów - dużo mniej, niż na magnetyczne zakładki, choć zapewniam Was - mydełka są równie słodkie.
Czyżby pytanie konkursowe tak Was zbiło z tropu? :)
W związku z powyższym, chcąc-nie chcąc losowanie przeprowadziłam wśród garstki zgłoszonych.
Od poważnych propozycji zmian na moim blogu się wykręciliście, a więc i ja się wykręciłam od poważnego głosowania ;-P
Nie było na nie zbyt wielu amatorów - dużo mniej, niż na magnetyczne zakładki, choć zapewniam Was - mydełka są równie słodkie.
Czyżby pytanie konkursowe tak Was zbiło z tropu? :)
W związku z powyższym, chcąc-nie chcąc losowanie przeprowadziłam wśród garstki zgłoszonych.
Od poważnych propozycji zmian na moim blogu się wykręciliście, a więc i ja się wykręciłam od poważnego głosowania ;-P
Na wydartych w naprędce skrawkach papieru napisałam inicjały i (padając na nos i podtrzymując jedną ręką opadające powieki) wyciągnęłam los z ... Panią M. (której serdecznie gratuluję - myślę, że chwila dla siebie w wannie będzie jej w najbliższym czasie bardzo, bardzo potrzebna :)))
Musicie mi uwierzyć na słowo.
Wiem, że losowanie odbyło się bardzo nieprofesjonalnie, nie zostało udokumentowane, a na dodatek miało miejsce 6 marca czasu angielskiego.
Czyli zupełna amatorszczyzna.
Wszystkim dotkniętym takim stanem rzeczy proponuję natychmiastowe zaakceptowanie owego werdyktu.
Obrażanie się stanowczo odradzam :)
Jeśli jednak żal z powodu niezdobytych różyczek okaże się trudny do zniesienie, zawsze możecie - w ramach autoterapii - obsmarować mnie i mój brak profesjonalizmu u siebie na blogu ...
bladym (przed)świtem, już w czwartek, 6-go marca 2014
Czyli zupełna amatorszczyzna.
Wszystkim dotkniętym takim stanem rzeczy proponuję natychmiastowe zaakceptowanie owego werdyktu.
Obrażanie się stanowczo odradzam :)
Jeśli jednak żal z powodu niezdobytych różyczek okaże się trudny do zniesienie, zawsze możecie - w ramach autoterapii - obsmarować mnie i mój brak profesjonalizmu u siebie na blogu ...
bladym (przed)świtem, już w czwartek, 6-go marca 2014