Quantcast
Channel: szepty w metrze
Viewing all articles
Browse latest Browse all 84

Egzamin z polskiego czyli jak to z Libratusem było

$
0
0
Hrabina każe, hrabina ma :)

Zbierałam się już dawno, ale temat poszedł w odstawkę ... tak jak i sama szkoła.
A temat jest ciekawy jak i sam projekt.
Ale zacznijmy ab ovo.

Myśl bowiem, by szlifowanie, cyzelowanie, uszlachetnianie i wygładzanie języka polskiego jakoś sformalizować, wykluwała się w mej głowie już od pewnego czasu.
A raczej waliła obuchem w czerep, wbijała się w serce niczym mizerykordia i poruszała najczulsze włókna układu współczulnego za każdym razem, gdy (nazwijmy to eufemistycznie) Moi Mali Tłumacze produkowali kolejne twory językowe. W ich mniemaniu w języku polskim.

Sobotnia szkoła odpadała w przedbiegach.
Po pierwsze, perspektywa zmuszania moich dzieci do spędzania kolejnego dnia w szkole była odrzucająca, szczególnie w obliczu miliona zajęć alternatywnych, w których uczestniczyli ich koledzy.

Po drugie, zniechęciła mnie nieśmiała próba, którą podjęłam jeszcze za starych londyńskich czasów, kiedy to na pierwsze zajęcia rozpoczęły się ... mszą.
I niestety ten aspekt, obok wielu innych, sukcesywnie ostudził mój zapał do posyłania dzieci do sobotniej szkoły. Polskie sobotnie szkoły w Anglii są bowiem ... szkołami wyznaniowymi.

M
oże nieoficjalnie, ale jednak religia i przygotowywanie do pierwszej komunii stanowią część programu nauczania.

Gdy o uszy obiła mi się nazwa Libratus i stojąca za nią idea nauczania dzieci w domu, z możliwością korzystania z webinariów, zajęć z nauczycielami z Polski i możliwością otrzymania świadectwa ukończenia polskiej szkoły - zapaliłam się natychmiast.
I po krótkim, a dogłębnym szperanku w internecie gotowa byłam zapisać swoje pociechy.
Niestety, okazało się, że ... zabrakło miejsc* i dane było nam czekać na rozpoczęcie kolejnego roku szkolnego.
W momencie rozpoczęcia nauki w Libratusie moje dzieci miały 8,5 (córka) oraz 9,5 (syn) lat. Czyli wg polskiego systemu nauczan
ia kwalifikowały się do klasy drugiej i trzeciej. Jednakże, ze względu na oczekiwanie zostały zakwalifikowane odpowiednio do klasy ... pierwszej i drugiej.
Tym
czasem w angielskiej szkole były już w klasie trzeciej i czwartej!!! Mając za sobą trzy/cztery lata szkoły nie licząc zerówki.
I to właściwie było gwoździem do trumny, ale ... nie uprzedzajmy faktów :)


Po wysłaniu ton papierów, wypełnieniu milionów formularzy pytających mnie o tak istotne dla przyjęcia moich dzieci w poczet uczniów Libratusa jak liczba pokoi (sic!) czy też zawód rodziców (Czy, na ten przykład, wykonywanie zawodu szambonurka tudzież pracownicy prosektorium ma się jakoś do nauki polskiego?) umówiono moje pociechy na rozmowę z psychologiem szkolnym.

Perspektywa rozmowy z obcym panem  przy pomocy skype'a już na wstępie napełniła moje siedmioletnie wówczas dziewczę przerażeniem.
Nie trudno się więc domyślić, że sam jej przebieg nie wypadł najlepiej.
Szczególnie, że pan pytał się o ...
No właśnie!

Tu muszę zrobić małą wstawkę na temat moich przemyśleń, co do nauczania języków obcych.
Otóż, rozumiem, że najłatwiej naucza się rzeczowników, przymiotników i liczebników, gdyż są one bardzo wizualne i z łatwością można pokazać na obiekcie żywym, lub znaleźć w internecie zdjęcie dużego nosa, różowej bluzki czy czterech trzech zielonych słoni.



Rozumiem, że nikt nie będzie na wstępie nauczał trybu przypuszczającego i wyjaśniał różnicy między zdaniami:
You could have stayed with us if you had come to London. 
You could stay with us if you came to London.


Ale!
Sztuką jest nauczanie języka funkcjonalnego**.
Przekonałam się o tym boleśnie, kiedy na początku moich przygód na Wyspach Szczęśliwych brakowało mi ... miliona zwykłych czasowników.
Nie, nie czasowników NIEREGULARNYCH, które są tak wdzięcznym narzędziem tortur kartkówkowych każdego belfra.


Wsunąć,
podciągnąć, zeskrobać, nazbierać, przenieść, zawinąć, rozmazać, wcisnąć, zsunąć, poślizgnąć się, przykleić, przemyśleć...


Owszem, brakowało mi też kolokacji, czasowników frazowych, przymiotników abstrakcyjnych, synonimów, imiesłowów przymiotnikowych, trybów przypuszczających, wyrażeń przyimkowych, idiomów.
Mam wrażenie, że brakowało mi piątej klepki, a cała wiedza nabyta w koledżu uleciała z pierwszym porywem albiońskiego zefirka.

No dobrze, z tym zaćmieniem to może trochę przesadzam (i obrażam moich nauczycieli, którzy jednak nauczyli mnie dość znaczącej umiejętności, jaką jest pisanie ze zrozumieniem. Taką mam przynajmniej nadzieję :)))
.
Na pewno jednak nie chodziłam wokół i nie mówiłam: Dzisiaj jest słoneczny dzień sierpnia. Na stole leżą trzy niebieskie książki, a moje hobby to szydełkowanie.

Potrzebny mi był język funkcjonalny! Pomagający mi załatwić codzienne sprawy.

I tu jeszcze na marginesie podam (z przykrością), iż z języków, którymi kiedyś
zdawałam się władać (organ nieużywany, itd.), zostały mi w głowie nieliczne zdania typu:
Kann ich diesen Schuhen anprobieren? (niem. - Czy mogę przymierzyć te buty?)

Det är onsdag och Karen går på rea. (szw. - Jest środa i Karen idzie na wyprzedaże)
Język funkcjonalny :)

Pan psycholog - wracając do wątku głównego - zaczął jednak przepytywać moją córkę właśnie ze znajomości ... nazw kształtów, dni tygodnia, stolic Polski i takich tam innych językowych mało funkcjonalnych zagwozdek :)
I padła diagnoza: Nie gotowa, by rozpocząć naukę w klasie drugiej (chciałam ją bowiem 'wcisnąć' o klasę wyżej, żeby przerabiać jeden program z dwójką dzieci).

Proszę, nie posądzajcie mnie o ignorancję.
Ja rozumiem, że pewna wiedza i zasób słownictwa są potrzebne do rozpoczęcia nauki w szkole.
Ja rozumiem, że moje dzieci mówią z akcentem, kaleczą na potęgę i mylą nazwy miesięcy.
Ale ona naprawdę
umie się wysłowić po polsku, zna nazwę stolicy i paru innych miast, wie co to jest kwadrat. Podczas tej rozmowy, musiała to użyć wyrwane z kontekstu, jako odpowiedź na jakieś testowe zadanka.
B
ezbłędne odczytywanie i zapisywanie - na to liczyłam - miało być domeną szkoły, bo
nie pojmowanie różnych koncepcji, które moje dziecię już dawno poznało.


Skoro jednak polskie ciało pedagogiczne podjęło taką decyzję, to nie chciałam zaczynać współpracy od sprzeczek.
Zakupiłam więc podręczniki "Nasze Razem w Szkole"za prawie 500 zł (Nie wiem, jak polscy rodzice dają radę?!), dowiozłam na Wyspy dopłacając słono za nadbagaż i przystąpiłam do projektu 'Polacy Doskonali' ;)

Podręcznik do pierwszej klasy wyglądał - jak na niego przystało - tak:



 

Potem się oczywiście robiło trochę trudniej.
 




Tymczasem moja córka w klasie trzeciej (w wieku ośmiu lat :)) pisała takie epistoły:





... a czytała rzeczy sporo bardziej zaawansowane. I znała tabliczkę mnożenia do 12-tu.


Natomiast mój syn, który mówi po polsku dużo lepiej (i przez to bez problemu załapał się do klasy drugiej) natychmiast 'rozwalił sobie łeb' już na pierwszym tekście, nafaszerowanym milionem trudnych słów, które przeczytane przez mamę dały się bez problemu zrozumieć, lecz przedukiwane w samotności - przygniatały.





A przecież poezja nie jest mu obca. Dowód tutaj i poniżej :)


Wiersz napisany przez moje dziecię, z pozycji angielskiego dziecka wywożonego na prowincję w czasie nalotów na Londyn.


Do tego doszły te wszystkie podstępne znaki diakrytyczne, dwuznaki  i inne łamańce literowo-fonetyczne, które nas przyatakowały swoimi mackami, ogonkami, kropkami i kreseczkami.  Te wszystkie żyżaki, czyczaki, szyszaki, dżdżydżaki, rzęhłaki, chaszczaki, ósmaki, ćmisiaki, śmełaki, nieńki, ląleńki, bębońki. 

W fonetycznych chaszczach napadł nas kolejny Zbój Dekoder, który kazał czytać: 'w' jak 'w' (a nie jak 'ł'), 'a' zamiast o ('all'), 'y' na twardo, zamiast miękkiego 'j' - nie mylić z 'dż' - lub 'i' ('yummy'), a 'ch' (Niecz, to dżasna czolera łezmi!***) jako 'cz'!
Krótko mówiąc nie uświadamiałam sobie, że nauczanie polskiego, to taki ciężki kawałek chleba :)

I tak oto wpadliśmy w błędne koło pt. "Za łatwy materiał, za trudny język!"
Za trudne czytanki, za łatwe zadania matematyczne, za trudna treść poleceń, za łatwe ćwiczenia, za dużo terminów gramatycznych, za mało odniesień do ichniejszej codzienności (bajek, filmów, postaci znanych z angielskiej szkoły).

A przyczyną tego było zbyt późne - moim zdaniem - rozpoczęcie nauki czytania po polsku (Za co, rzecz jasna, winić mi Libratus wypada tylko w niewielkim stopniu).
Można by wysnuć wniosek, że jednak pan psycholog miał rację ...
Ja jednak myślę, że podstawowym utrudnieniem (i raczej niełatwym do obejścia) jest używanie polskich (skądinąd uroczych, pełnych nalepeczek, zagadeczek i innych cudeniek na kiju) podręczników. A tymczasem - moim skromnym zdaniem - polskiego powinno się uczyć jak języka obcego, szczególnie, że na naukę decydują się często dzieci z domów dwujęzycznych.

Drugim gwoździem do trumny, w której - tak, tak, niestety - złożyliśmy Pana Libratusa, był ... czas. 

Przypominam, że w Anglii wszystkie dzieci kończą szkołę o 15:30. Po zajęciach pozalekcyjnych (2-3x w tygodniu) w domu są w okolicach 17-tej.
Obiad, lekcje, zabawa i ... czas do łóżka. Przy bardzo silnej motywacji (tudzież woli walki i rutynie) można było wykrzesać trochę czasu na naukę polskiego.
Niestety nam zabrakło tych cnót.
Pracowałam wtedy jeszcze w Londynie i w tygodniu ledwo dawałam radę doczłapać się z dworca do domu.

Nie piszę tego po to, by szukać sobie usprawiedliwień.
Wiem, że są kobiety (mężczyźni?) z pasją, którzy potrafią nauczyć swoje dzieci czytać i pisać po polsku. Mi nie starczyło siły i zapału, szczególnie, że miałam do przerobienia dwie klasy równoległe.
Możecie sobie darować rzucanie kamieniami.
Ja już ten temat
przerobiłam na wszystkie możliwe sposoby i zdania zmieniać nie zamierzam!

A jednak ... jestem zwolenniczką i orędowniczką (czyt. gorąco polecam innym) tego pomysłu, jeśli tylko odpowiednio wcześnie się do niego zabrać.
I zwolnić z pracy :)


Podumowując:


ZALETY: 


- bezpłatna szkoła (finansowana, jak mi się wydaje z funduszy unijnych), dostępna na całym świecie,
- przyjazna kadra, relatywnie mało formalności, pracownicy chętni do pomocy (przez telefon, skype, mail - do wyboru, do koloru),

- wszystko jest idealnie rozpisane na scenariusze lekcji i repetytoria - z myślą o osobach, które nigdy nie parały się nauczaniem. Po przyjęciu w poczet uczniów dostaje się dostęp do konta****, gdzie każda lekcja jest dokładnie opisana: co robić, jakie pytania zadawać, na co zwrócić uwagę, jakie można użyć gry/dodatkowe zajęcia - ja byłam tym bardzo pozytywnie zaskoczona


- możliwość dodatkowych lekcji internetowych z nauczycielem, w celu uzyskania dodatkowych wyjaśnień,

- webinaria - raz w tygodniu, z małymi wyjątkami chorobowo-technicznymi odbywały się na żywo webinaria, w których mogły uczestniczyć dzieci z różnych krajów, co było dodatkową atrakcją; można też było oglądać zapis ze spotkań, jeśli nie mogło się akurat siedzieć przed kompem.

- dobre materiały edukacyjne, filmy, pomysły dla rodziców (podręczniki są płatne i muszą się o nie zatroszczyć rodzice,


- łatwy kontakt z innymi uczestnikami projektu (np. forum dyskusyjne dla rodziców),

- przypominanie o testach, nadchodzących egzaminach lub o ... zbyt długim nielogowaniu się na swój profil :)

- dzieci zapisane są na listę konkretnej szkoły podstawowej, która jest partnerem projektu (moje 'chodziły' do prywatnej szkoły w Białymstoku :))), otrzymują legitymację szkolną, na którą mają zniżki (przydaje się w czasie wakacji) i otrzymują normalne świadectwo ukończenia danej klasy, to jest ważne w przypadku osób planujących powrót do Polski.

- szkoła organizuje wakacyjne wyjazdy integracyjne na terenie Polski,

- egzaminy z j. polskiego i matematyki odbywają się ... w różnych miastach na świecie. I są łatwe :)


WADY:

 - trudno jest dostosować nauczanie wg polskiego programu i  opartego o polską metodologię do realiów zagranicznych, które są polskim nauczycielom nieznane (lub znane w stopniu znikomym), a które dodatkowo różnią się między państwami,

- program nauczania jest (siłą rzeczy) zbyt silnie osadzony w polskiej rzeczywistości (polskie miasta, rejony, bajki, autorzy); ma to oczywiście potężną wartość edukacyjną, ale wymaga wielu dodatkowych wyjaśnień i powoduje, że brakuje odniesień do lokalnej kultury (która jest potężną częścią systemu nauczania i którą dzieci przyswajają na co dzień),

- poziom języka polskiego jest bardzo trudny; to co wyssane z mlekiem matki, przyswajane na co dzień w piaskownicy, podsłuchiwane w polskiej telewizji, oglądanie w kinach - nie jest wcale takie oczywiste i łatwe do zrozumienia dla dzieci, które codziennie mówią (i myślą) w innym języku. Język polski nie jest nauczany, jako język obcy - a powinien być tak traktowany.

- jest to mordercza, wręcz katorżnicza praca, wymagająca niesamowitego wysiłku, samozaparcia, samokontroli, silnej motywacji i cierpliwości (UWAGA! Argument nieobiektywny, podany przez matkę pracującą, która próbowała wykrzesać coś  dwójki dzieci o bardzo silnej woli - prowadząc dwie 'klasy' rówocześnie),

- nie ma mechanizmów weryfikacji tego, co działa, a co nie działa (tzw. feedback, w oparciu o który następowały by ewentualne modyfikacje).



*****
Byliśmy w Libratusie dwa lata, ale daliśmy radę załapać się tylko na jeden egzamin.
Przed drugim - mimo bardzo przyjaznej atmosfery, arcy-łagodnych pań nauczycielek (czyt. przymykających oczy na ewidentne niedociągnięcia językowe moich dzieci*****) oraz sprawnej organizacji - spękaliśmy wszyscy.



A po egzaminie udaliśmy się na zasłużony odpoczynek - spacer po londyńskich dokach (gdzie w jednym z hoteli odbywał się egzamin) i zupełnie wyludnione w sobotę centrum finansowe Canary Wharf.







Jedynie sklepy i nadziemna przejażdżka nad Tamizą (linią Emirates Air Line!) nieustannie kusiły swoją ofertą ...




Czy ktoś z Was uczy swoje dzieci w Libratusie?
Jakie są Wasze doświadczenia?


wtorek, 15 marca 2016
________________________________________________________________


* Na jednego nauczyciela przypada określona liczba dzieci do wirtualnej 'obsługi'.
** Nie mówię, że najnowsze podręczniki zupełnie nie wychodzą temu na przeciw, tym niemniej jest to (wraz z wkuwaniem konstrukcji gramatycznych) kuszący trend.
*** No, tak strasznie to nie było, ale uszy bolały ...
****  Żałuję, że nie zrobiłam zdjęć ekranu, ale może nadrobię kiedyś z moją najmłodszą córką :)

 ***** Dialog w drodze na egzamin:
- Jak tam nastrój przed egzaminem?
- Ja się 'czeszę' - odrzekła córka.
To dobrze. Przynajmniej poszła uczesana :)

Viewing all articles
Browse latest Browse all 84

Trending Articles


Sprawdź z którą postacią z anime dzielisz urodziny


MDM - Muzyka Dla Miasta (2009)


Częstotliwość 3.722MHz


POSZUKIWANY TOMASZ SKOWRON-ANGLIA


Ciasto 3 Bit


Kasowanie inspekcji Hyundai ix35


Steel Division 2 SPOLSZCZENIE


SZCZOTKOWANIE TWARZY NA SUCHO


Potrzebuje schemat budowy silnika YX140


Musierowicz Małgorzata - Kwiat kalafiora [audiobook PL]